POST
Jest sobota 23 lutego 2013 roku, Tarnogórskie Centrum Kultury, sala widowiskowa wypełniona po brzegi. Część osób przykuca na schodach, po obu stronach siedzącej widowni. Czekamy na Voo Voo. Gdy nadeszła godzina zero – zespół wychodzi na scenę, niestety bez Mateusza Pospieszalskiego, saksofonisty i aranżera sekcji dętej. - Bardzo Państwu dobry wieczór. Zespół Voo Voo przed państwem - przywitał się z nami, nie tłumacząc absencji kolegi, Wojciech Waglewski, lider zespołu. Publika, nie bacząc na ten zespołowy 'ubytek', przywitała Voo Voo gromkimi brawami.
Koncert rozpoczął drugi utwór z Nowej Płyty, Inaczej nie umiem. Wbrew temu, co śpiewał Waglewski: „oddaję swe dźwięki (…) tyle w nie duszy swojej wtykam / a nikogo to nie rusza, nikogo nie dotyka” publika ożywiła się już po kilku pierwszych nutach. Niemal każdy tupał nogą i wystukiwał rytm, znanych sobie utworów, nucąc i śpiewając teksty razem z wokalistą. Nagle, gdy nadszedł czas na solo saksofonisty, jak gdyby nigdy nic, na scenę, wszedł brakujący Mateusz Pospieszalski. Publika od razu zareagowała głośnymi brawami. Od tej pory koncert nabrał pełnej mocy i charakteru.
Koncert można podzielić na trzy części. Pierwsza, w której zagrano pierwszych sześć utworów z Nowej Płyty w nieznacznie zmienionej kolejności. Bez zbędnych przerw i komentarzy wybrzmiały płynnie następując po sobie: Inaczej nie umiem, Co było to było, Bezsenność, Trąbka, pompka i lewarek, Do Stopki i Smutas.
Na samym środku czarnej sceny, oprócz pięciu gitar, w których dowolnie przebierał Waglewski, dwóch saksofonów Pospieszalskiego, perkusji Bryndala i basu Martusewicza, stała ogromna, pękata 'gitara' - tanpura, na której zagrał... jeden z technicznych zespołu Piotr Chołody. Waglewski przedstawił swojego współpracownika tymi słowy: - W zespole przytrafił nam się techniczny nie dość, że z wyższym wykształceniem, to jeszcze do tego jest umuzykalniony i teraz zagra dla Państwa na tanpurze. Po tych kilku ciepłych słowach muzycy zgrali Bezsenność, której egzotyczna gra Piotra nadała ciepła i podkreśliła, wyrażoną w utworze, tęsknotę. Po tym kawałku wybrzmiał Do Stopki, utwór dedykowany zmarłemu w ubiegłym roku, wieloletniemu perkusiście Piotrowi 'Stopie' Żyżlewiczowi. W tym lekko reggae'owym kawałku, po gardłowym, wyrazistym śpiewie Pospieszalskiego, nastąpiła solówka Bryndala. Ten prawie w ogóle nie używając talerzy, co nadało jogo grze pewnej rdzenności i mocy niskiego dźwięku bębnów, zagrał solo, jakby chciał oddać hołd zmarłemu koledze. Po kilku minutach do Bryndala dołączył bas i saksofon, by płynnie przejść do Smutasa, który zakończył pierwszą, zdecydowanie smutniejszą część koncertu.
- W historii zespołu popełniliśmy ze dwa przeboje. Wszystkie je teraz Państwu zagramy – powiedział, delikatnie ironizując i tym samym rozbawiając publikę, Waglewski. Druga część opiewała w największe przeboje zespołu, a otworzył ją, chyba najbardziej znany, Nim stanie się tak. Publika oszalała ze szczęścia. Zaczęło się energiczne klaskanie w rytm utworów, naśladowanie gardłowego śpiewu Pospieszalskiego, głośne śpiewy i oklaski dla muzyków! Nagle wyzwoliła się niebywała energia, która udzielała się wszystkim. Doskonała gra i spontaniczna zabawa Pospieszalskiego z publiką podkręcały emocje. Następnie Voo Voo przypomniało nam takie przeboje jak, Nabroiło się, z Płyty z muzyką, Papierosy i Gin czy Bo Bóg dokopie, singiel z albumu Voo Voo z kobietami, który zamknął część 'znanych i lubianych'.
Trzecia część to energetyczny
rock, jazzowe improwizacje i moc etnicznych śpiewów. Teraz nie
sposób było już siedzieć. Piski damskiej części widowni, męskie
okrzyki i rytmiczne tupanie były wyrazem największej radości jaka
może wyzwolić się podczas tak znakomitego koncertu.
Najwyraźniejszym punktem tej części, w której wróciliśmy do
repertuaru z Nowej Płyty, z pewnością był utwór Może
dziś, podczas którego z tyłu sceny został wyświetlony tekst
piosenki, a do wspólnego wykonu zachęcał Waglewski. To swoiste
karaoke miało zastąpić chór przyjaciół, który towarzyszy
Waglewskiemu na płycie. Nie było wymówek, śpiewali wszyscy!
Podczas koncertu dostrzec można było niezwykłą zażyłość muzyków. Najbardziej wyrazista była więź między Waglewskim i Pospieszalskim, którzy nie tylko grali ze sobą, ale prowadzili dialog. Rozmawiali ze sobą za pomocą instrumentów. Podczas bisów, które musiały nastąpić po tak dobrze zagranym koncercie, rozdanie należało do Bryndala, zwłaszcza podczas Turczyńskiego, gdzie zagrał samymi dłońmi w ogóle nie używając pałeczek i miotełek.
Dla mnie cichym bohaterem tego spotkania był oświetleniowiec. To dzięki niemu koncert stał się niezapomnianym widowiskiem, gdzie odpowiednio dobrane światło współgrało z muzyką i zdawało się podkreślać sens śpiewanych tekstów.
Koncert zakończył Waglewski, nisko kłaniając się publiczności i znikając bez pospiechu za kulisami. Publika jeszcze długo klaskała w podzięce, a na twarzy każdego z uczestników widniał szeroki uśmiech. Dziękujemy Voo Voo i całej ekipie zespołu. Warto było!
zobacz wszystkie zdjęcia z tego posta













